Przejdź do głównej zawartości

Chaos, absurd i ćwiczenie obserwacji: spektakl Jeanne Simone




Nagranie ze spektaklu Kompanii Jeanne Simone, który odbył się 25 czerwca (między 16.00 a 17.00) w Poznaniu w ramach 19 edycji Międzynarodowego Festiwalu Teatralnego Malta. Miejsce: ulica Półwiejska (pomiędzy bankiem Nordea a Starym Marychem), środek ulicy pod Kupcem Poznańskim, przejście dla pieszych na ulicy Podgórnej (obok budki ze smażonymi kurczakami sławnego pana Bąkowskiego), ulica Szkolna aż do skrzyżowania z ulicą Kozią. Dźwięk nie został zarejestrowany w całości: pominęłam początek, który rozwijał się niezauważalnie i bezdźwiękowo. Na Półwiejską przyszłam o 15. 50: już była tam widownia (ludzie siedzieli na schodach oraz na murkach przed Marychem, na ławkach na przeciwko banku Nordea, na parapetach cukierni Elite, stali oparci o barierki przeznaczone do parkowania rowerów. Usiadłam nieco dalej na ławce (za lodziarnią ulokowaną w budce). O 15. 56 pojawiła się Kompania. Wiedziałam jak wyglądają więc momentalnie ich wyłapałam (wcześniej pokazała mi ich moja koleżanka, która widziała ich spektakl we wtorek 23 czerwca, siedzieliśmy obok siebie w klubie Dragon przy ulicy Zamkowej). Ulica Półwiejska jest chyba najbardziej zatłoczoną ulicą (zatłoczoną przez ludzi: Półwiejska nazywa się Deptakiem, jest to ulica sklepów, prowadząca do centrum handlowego Stary Browar), dlatego ludzie przez około 15 pierwszych minut spektaklu w ogóle nie zauważyli aktorów. Jest ich sześciu (dwie kobiety oraz czterech mężczyzn). Byli ubrani w bardzo neutralne ciuchy, wyglądali normalnie, wtapiali się perfekcyjnie w deptakowy tłum. W momencie kiedy wyłapałam ich w tłumie przeniosłam się na schodki przed Starym Marychem. Na przeciwko na parapecie cukierni usiadł jeden z aktorów (duży, grubiutki, w żółtej koszuli, włochaty, palił papierosa: to na obserwacji tego pana skupiłam się na początku najbardziej), jedna z kobiet usiadła na ławce między kilkoma dziewczynami, po prostu siedziała, rozglądając się co jakiś czas, zauważyłam też drugą kobietę, która przechadzała się obok stoiska z gadżetami do włosów, koralikami, kolczykami oraz mężczyznę, który stał i patrzył w górę na jeden z balkonów kamienicy, w której mieści się wspomniana Nordea.
Ten opis nie jest zbyt dokładny, ale mniej więcej na tym ma polegać zapis obserwacji (rewelacyjne ćwiczenie dla antropologów, etnografów, które czasami uprawiam razem z moimi studentami). Co się działo? Tak jak już wspomniałam pierwsze 15 minut to było pozorne nic- nie -dzianie się, ludzie nie zauważyli Kompanii. Włochaty z brzuszkiem siedział na parapecie cukierni dopóki nie skończył palić papierosa. Zachowywał się dokładnie tak jak inni, którzy czekali i powoli zaczynali się irytować (no i gdzie oni są? Dlaczego nic się nie dzieje? Robią nas w chuja chyba? etc.). Kiedy spalił papierosa: wstał i podszedł do budki z lodami stojącej po przekątnej i kupił sobie dużego białego loda z polewą czekoladową. Odszedł od budki i zaczął zjadać tego loda, stopniowo robiąc to w coraz bardziej dziwny, nietypowy sposób. Na początku jadł go zwyczajnie: chociaż może nie, ponieważ było bardzo ciepło i świeciło słońce lodzik zaczął się szybko topić, ale powiedzmy, że w tym kapiącym lodziku i strzepywaniu go z rąk, wysysaniu go od spodu nie było jeszcze nic niesamowitego, wszyscy tak robimy, ale chyba po raz pierwszy zobaczyłam jak bardzo śmieszna jest walka z roztapiającym się lodem. Włochaty z lodzikiem podszedł do pana sprzedającego kwiatki w bramie, kupił sobie czerwoną różę. Stanął na rogu Nordei, opierając się o znak drogowy. Nadal pożerał loda, zaczął to robić w bardzo ekspresyjny sposób: wysysał go, wkładał go sobie głęboko do ust, czasami lizał kwiatka, strzepywał kapiące krople roztopionego loda, odgarniał swoje długie czarne włosy, by ich nie zjadać razem z lodem. W tym samym czasie kobieta siedząca na ławce, zaczęła się nieco kręcić i rozglądać się w bardziej intensywny sposób przykładając swoją dłoń do czoła, tak jak robimy to wówczas, gdy słońce świeci nam w twarz. Jej wiercenie szybko zamieniło się w wyginanie: zaczęła prostować nogi, stawać na ławce, tworzyć ze swojego ciała łuk. Kolejny aktor: ten stojący i patrzący w balkon, nadal stał i patrzył, ale robił to coraz bardziej intensywnie: zmieniał miejsce, wpatrywał się w ów balkon coraz wyraźniej (zmiana miejsca, perspektywy, stąpanie w miejscu, krzyżowanie rąk na piesi: działanie ułatwiał mu fakt tego, że na tym balkonie siedziały dwie kobiety palące papierosy: mógł je prowokować do interakcji). Druga kobieta stojąca przed straganem z gadżetami w którymś momencie położyła się na ziemi: tego też prawie nikt nie zauważył. Akcja rozkręciła się dopiero wówczas, kiedy Włochaty umazał się resztką lodzika, kiedy działać zaczęli pozostali dwaj aktorzy, których nie widziałam wcześniej. Jeden z nich ściągnął buty, skarpetki i zaczął się tarzać po ziemi, w rękach miał dezodorant, którym namiętnie spryskiwał swoje stopy, pachy, głowę, tyłek. Nie wiem skąd przybył kolejny, ale zauważyłam go dopiero wówczas kiedy włożył głowę do śmietnika, zaczął w nim wydawać dźwięki, miał ze sobą aluminiowe łyżki, którymi zaczął grać na owym śmietniki cały czas trzymając w nim głowę. Tu już było hałaśliwie. Ludzie zaczęli się tłoczyć. Aktorzy zaczęli wynosić stojak reklamowy z banku Nordea, zatarasowali wejście do banku, którego pracownicy usilnie próbowali uratować wspomniany stojak. Jeden z aktorów wyciągnął z torby w kratkę na kółkach (która była ciągnięta przez kobietę w długich włosach, o ciemnej cerze, ubraną w długą spódnicę) megafon średniej wielkości, zaczął krzyczeć przez ten megafon Nordea! Nordea! W tym czasie pracownicy Nordei uratowali reklamę a aktorzy rozlepili wąskie, przezroczyste taśmy klejące na całej szerokości Półwiejskiej (od drzwi banku do ławek, gdzie końcówki taśm trzymały dwie dziewczyny z widowni. Skądś pojawiają się podstarzałe, pijane straszliwie panczaki. Widać, że spektakl bardzo im się podoba. Wykrzykują coś: potem tak naprawdę staną się częścią przedstawienia. Wracając do taśm. Dookoła stali stłoczeni ludzie – oglądający, ale przez cały czas przechodzili ludzie podążający w kierunku Starego Browaru lub z tegoż kierunku natykając się na taśmy klejące, które rozlepione były na wysokości mniej więcej 1 metra 50 centymetrów. Wszyscy przechodzący wyginali się, schylali, przyczepiali się do tych taśm. Przez chwilę zrobiło się bardzo dziwnie, rytm deptaka, to w jaki sposób ludzie się po nim poruszają został zaburzony przez owe taśmy. Świetne to było. Taśmy będą się jeszcze pojawiały kilkukrotnie. Aktorzy zaczęli obwijać się w te taśmy, wyrzucać puste puszki ze śmietników, krzyczeć do ludzi na balkonie, tu zaczynam nagrywać dźwięk: megafon zaczyna wydawać bardzo charakterystyczny, powtarzalny dźwięk. Dwóch aktorów dobiera się do kratek kanalizacyjnych, wszyscy tarzają się po ziemi, krzyczą w kanalizację, Włochaty otwiera jedną z kratek i wkłada w dziurę głowę. Przez moment on oraz jeden z innych mężczyzn (ten dźwiękowo najbardziej aktywny: ten grający na śmietnikach, znakach drogowych i wszelkich metalowych elementach umeblowania miejskiego) leżąc na brzuchach na samym środku Półwiejskiej zaczynają udawać samoloty. Pojawia się jeszcze jedna osoba: klown, który przyczepia się do ludzi, zwłaszcza kobiet (jest ubrany w garnitur, jest raczej podstarzałym klownem, z białą twarzą, czerwonym nosem: to chyba nie był członek Jeanne Simone). Aktorzy powoli ruszają w kierunku Kupca Poznańskiego. Tłum ludzi za nimi. Cały czas megafon produkuje dźwięki, odbywa się stukanie w barierki i znaki drogowe. Jest straszliwie tłoczno. Ludzie wylegają na ulicę, którymi jeżdżą samochody i tramwaje. Aktorzy tamują ruch. Kładą się na torach, na pasach. Pojawia się policja, która każe ludziom wejść na chodnik. Aktor z megafonem, przedrzeźnia policjanta i krzyczy GO GO GO GO GO, aż do następnego przejścia dla pieszych, gdzie znów zostaje rozlepiona taśma klejąca pomiędzy znakami drogowymi, aktorzy zatrzymują tramwaje, leżą na krawężnikach, wyginają się, ocierają o budynki, w końcu atakują kolejny bank (nie widziałam co się tam działo: ale akcja zakończyła się owacjami i piskami). Tłum wchodzi w ulicę Szkolną i tu zaczyna się prawdziwy chaos. Szkolna jest wąską uliczką odchodzącą od Starego Rynku, jest zapchana samochodami (zaparkowanymi po obu stronach, w tym po lewej znajduje się postój taksówek przy szpitalu im. Strusia, tędy z ulicy Koziej wyjeżdżają auta różnych gabarytów). Kierowcy dostają szału, z okien szpitalnych wystaje cała masa głów pacjentów i pracowników, klaszczą, cieszą się, krzyczą. Włochaty atakuje sklep ze sportowymi ciuchami. Tańczy na witrynie sklepowej. Młodzi sprzedawcy sklepu dołączają się. Włochaty próbuje ukraść manekina (i tu przypominam sobie, że na samym początku spektaklu próbował ukraść wielkiego plastikowego loda stojącego przy budce z lodami: lód był tak wielki jak on, niósł go przez jakiś czas i lizał). Ludzie klaszczą, zaczynają szczekać psy przechodniów. Jeden z aktorów też szczeka. Tłum zatrzymuje się pod jedną z kamienic, jeden z aktorów zaczyna zaczepiać ludzi siedzących na balkonach: między innymi starszą panią, która stała na balkonie, trzymając w ręku aluminiowe opakowanie. Tylko patrzyła. Tłum ludzi na nią, aktor zaczął do niej krzyczeć po francusku: mamo, mamo, mamooooo! Wpuść mnie! Ludzie się śmieją się. Do akcji wkraczają panczaki, którzy szaleją z taśmami, psami, próbują kierować ruchem samochodów. Aktorki wdrapują się na jedno z okien szpitalnych, stają w nim, tańczą, śpiewają, pracownicy są w szoku. Zaczyna się konkretne zaczepianie kierowców, pojawia się trąbka, na której jeden z aktorów zaczyna grać. Cały czas słychać dźwięk z megafonu. Idziemy dalej aż do skrzyżowania z Kozią: aktor z łyżkami wyciąga z samego środka ulicy kostkę brukową i zaczyna kopać dziurę, jakaś dziewczyna z psem, krzyczy do pasa: Kopiemy! Wyskakuje na ulicę i próbuje zmusić psa do kopania. Pies jest zdezorientowany, wącha dziurę, ale nie chce kopać. Dziewczyna mówi do psa: nie rób siary! Włochaty wkłada głowę do wykopanej dziury, w zębach ma mikrofonik podłączony do dziwnego urządzenia, wydaje z siebie charczące dźwięki. Jedna z aktorek próbuje złapać stopa, włazi do samochodów przez okna, pyta się: can I go with you? Zero reakcji, Polacy nie znają angielskiego. W końcu zaczepia faceta wyjeżdżającego z ulicy Koziej na trzykołowym wielkim, czarnym motorze. Motocyklista mówi: nie rozumiem! Ktoś krzyczy do niego: nie bądź frajer! Bierz ją ze sobą. Aktorka siada za motocyklistą i odjeżdża. Reszta aktorów powoli miesza się w tłum. Włochaty i ten od łyżek, zaczepiają kolejne samochody, ale żaden nie chce ich zabrać, w końcu zaczynają biec za jednym z nich. Spektakl skończony. Idę do domu: widzę jeszcze Jeanne Simone w uliczce na przeciwko szpitala, stoją tam zmachani, spoceni, palą papierosy.
Ten opis niestety nie należy do najdokładniejszych. Początkowo planowałam obserwować tylko i wyłącznie Włochatego, ale nie było to możliwe, poza tym szkoda było mi nie widzieć innych. Akcja była absurdalna, śmieszna i bardzo konkretnie zaingerowała w przestrzeń. Aktorzy atakowali miejsca konsumpcji, nie męczyli w jakiś szczególny sposób widowni, zaburzyli nudny rytm tego fragmentu miasta. Wprowadzili chaos, nieporządek i to baaardzo mi się podobało. Nie posiadam ani jednej fotografii z tego spektaklu: po tym, co zobaczyłam dzień wcześniej na spektaklu grupy Karnavires, postanowiłam nigdy już nie fotografować tego typu wydarzeń. Dlaczego? Co zobaczyłam w trakcie wystąpienia Karnavires? To był spektakl, który stał się zbiorową sesją fotograficzną, wszyscy fotografowali w bardzo chamski, paskudny sposób ingerując w spektakl (podobnie było tutaj w przypadku Jeanne). Jakiekolwiek próby wejścia w interakcję z widownią kończyły się tym, że widzowie strzelali aktorom aparatami w twarz (aparat jako obrona i zasłona). Poza tym, skoro wszyscy fotografują, to dokumentacja jest ogromna i nie ma najmniejszego sensu jej powielania. Fotograficy: gazetowi, amatorzy, komórkowi zachowują się jak rasowi paparazzi. Na Jeanne Simone był moment, w którym jeden z aktorów nieco się zdenerwował i zaczął oblepiać grubiutkiego fotografa taśmą klejącą: ten wyrwał się aktorowi i wystrzelił serię ze swojego aparatu. Kolejną sprawą jest to, że fotografowanie czegoś, w czym chce się uczestniczyć jest bezsensowne, doświadczenie jest niepełne, powierzchowne, fragmentaryczne, nie ma możliwości obserwowania, ze względu na nieustanne poszukiwanie kadru, czy zwyczajne strzelanie serii np. z poziomu brzucha czy bioder i równoczesne wpatrywanie się w wyświetlacz aparatu. Wobec tego postanawiam tylko i wyłącznie rejestrować dźwięk (to działanie nie przeszkadza, nie ingeruje – tak jet w moim przypadku, ponieważ posługuję się bardzo malutkim sprzętem, mogę oglądać i doświadczać, mogę widzieć, słyszeć, swobodnie się poruszać).

dźwięki do ściągnięcia znajdują się tutaj: 1 - 2 - 3 - 4 - 5

dokładna lokalizacja dźwięków tutaj

Komentarze